Vladimir Alekseichenko – Jak zostałeś Data Scientist?
Streszczenie odcinka:
⚫️ Jak to się stało, że zajmujesz się IT i data science?
⚫️ Jak wyglądała twoja nauka w początkowym okresie?
⚫️ Jaką rolę odegrały studia w twoim życiu? Czy wybór uczelni miał duże znaczenie?
⚫️ Kiedy zainteresowałeś się tematyką machine learning?
⚫️ W jaki sposób rozwijałeś się, jeśli chodzi o tematy myślenia maszynowego?
⚫️ Czy uważasz, że nadal trzeba przekonywać biznes, żeby stosować metody data science, czy raczej wszyscy już o tym wiedzą?
⚫️ Czy to, czym się teraz zajmujesz, robisz w pełnym wymiarze czasu, czy jeszcze pracujesz? Jak to u ciebie wygląda dzisiaj?
⚫️ Skąd czerpiesz pewność siebie, aby prowadzić tak wiele różnych projektów?
⚫️ Czy masz jakiś określony cel, który chciałbyś osiągnąć?
Transkrypcja odcinka:
Cześć, witam Was serdecznie w kolejnym odcinku podcastu „Stacja IT”. Dzisiaj mamy przyjemność porozmawiać z Vladimirem Alekseichenko.
Przedstaw się, proszę, na początek. Powiedz, czym się zajmujesz.
Nazywam się Vladimir Alekseichenko. Zajmuję się wieloma rzeczami związanymi z myśleniem maszynowym albo tzw. sztuczną inteligencją. Prowadzę podcast na temat sztucznej inteligencji o nazwie „Biznes myśli”, szkolenie „Data workshop”, kursy on-line o uczeniu maszynowym, ale również konferencję, która odbywa się w październiku każdego roku. Jedną z moich większych inicjatyw jest coś w rodzaju konsultingu. Polega to na tym, że zgłasza się do nas firma, która potrzebuje wdrożyć u siebie myślenie maszynowe, ale czegoś jej brakuje, np. umiejętności, konkretnej wiedzy, zmiany w architekturze itp. My pomagamy jej znaleźć tę brakującą część, żeby to zaczęło działać.
Jak to się stało, że zajmujesz się IT i data science?
Kiedy w wieku kilku lat dowiedziałem się, że jest coś takiego jak komputer, nie wiedziałem, czym on jest, ale już mnie to pociągało. Nie miałem komputera jeszcze przez dłuższy czas, ale gdy w szkole jeden z nauczycieli zauważył, że mam do tego pasję, pozwalał mi zostawać po lekcjach, bym robił pierwsze kroki w poznawaniu, jak działa komputer. Dzięki temu uczyłem się klawiatury. Poznałem też Excela. Dla mnie właśnie Excel wiązał się z myśleniem maszynowym. Moje pierwsze odkrycie wiązało się z tym, że maszyna może myśleć – że jeżeli zakodujesz pewne wzory i zależności, to program podpowiada, jaką decyzję masz podjąć. Oczywiście chodzi tu o wzory, ale dla mnie to była inspiracja. Poczułem, że to jest niesamowicie ciekawe i ma w sobie niesamowity potencjał na przyszłość. Gdy miałem 14–15 lat, pojechałem do Mińska. Sam musiałem się wtedy utrzymywać. Udało mi się zarobić na pierwszy laptop, którego dysk twardy miał pojemność 1 GB.
Czyli od początku w komputerach fascynowała cię kwestia danych, obliczeń. Bo te początki u różnych ludzi są inne – niektórzy zaczynają od gier lub od oprogramowania, którego rodzice używali.
Ja przez dłuższy czas pracowałem jako programista, ale najbardziej kręciły mnie tematy związane z liczbami i myśleniem koncepcyjno-strategicznym. Jeżeli częściowo da się zmapować ten proces, zautomatyzować go, to mnie to niesamowicie cieszy. Czuję satysfakcję, gdy udaje się przenieść jakiś kawałek logiki, który wykonuje się w sposób manualny, i komputer to robi w sposób jednoznaczny. Gdy byłem w Mińsku, moja mama pracowała i robiła co miesiąc raporty. Tworzyła dużą tabelkę, w której trzeba było coś podsumować. Wyniki musiały się zgadzać. Siedziała z kalkulatorem i te rzeczy przerabiała. Wiedziałem, że przydałby się do tego Excel. Okazało się, że wystarczy wprowadzić dane, i on to wszystko podsumuje. Takie rzeczy mnie napędzają. Wtedy poczułem satysfakcję.
Powiedziałeś, że wyjechałeś do dużego miasta, żeby zarobić na swój pierwszy komputer. Do czego był on ci wtedy potrzebny? Do programowania?
Gdy miałem swój pierwszy komputer, nie wiedziałem jeszcze, co na nim robić. Z jednej strony wykonywałem dość chaotyczne kroki, nie wiedząc, dlaczego robię to czy tamto, a jak to analizowałem, okazywało się to logiczne. Ja wtedy w ogóle nie wiedziałem, czym jest programowanie. Być może gdzieś coś o tym słyszałem, ale totalnie nie wiedziałem, co to jest. Potem pojawił się internet, dzięki czemu na forach dowiadywałem się, czym jest Linux, i zacząłem zgłębiać wiele tematów związanych z programowaniem, tak że w wieku 17–18 lat zacząłem programować różne rzeczy. Moje zaangażowanie w to było niesamowite. Nie miałem jeszcze wtedy dzieci i rodziny, więc mogłem poświęcać się temu na 100%. Jeden dzień zgłębiania tego tematu porównywalny jest do tygodnia czy miesiąca na studiach.
Jak wyglądała twoja nauka w początkowym okresie? Powiedziałeś, że dużo uczyłeś się sam, ale pewnie w liceum czy na studiach pojawiło się coś, co pozwoliło ci pójść krok dalej.
Gdy mieszkałem w Mińsku, musiałem sam się utrzymywać. Postanowiłem znaleźć miejsce, w którym będę mógł skupić się na tym, aby się tylko uczyć. Uznałem, że warto przeprowadzić się do Polski. W tej decyzji kierowałem się bardziej emocjami niż argumentami – chociaż teraz wiem, że to była dobra decyzja. Udało mi się znaleźć miejsce w Krakowie na Akademii Górniczo-Hutniczej. Dzięki temu mogłem się skupić na tym, aby poznawać jeszcze bardziej tematykę związaną z programowaniem. W akademiku miałem dostęp do biblioteki i internetu. Pierwszy rok studiów był dla mnie bardzo ciekawy, bo wielu rzeczy się nauczyłem. Co prawda niektóre rzeczy na uczelni mnie frustrowały, gdyż było zbyt wiele tematów biurokratycznych. Jestem wdzięczny za to początkowe wsparcie, za stworzenie mi warunków, jednak zrozumiałem, że uczy się tam starszych rzeczy, wiele dostępnych było już w internecie. Zacząłem rozglądać się za tym, co można byłoby robić samodzielnie. Na drugim roku zacząłem pracować. W międzyczasie stworzyłem firmę do robienia stron internetowych. Zrobiłem wiele projektów. I tak to się zaczęło rozkręcać.
Czy pierwsze twoje zajęcia związane z IT to programowanie i tworzenie stron?
Pierwszym językiem, który poznałem, był C i C++, natomiast ciężko mi było znaleźć pracę, używając tego języka. W sumie teraz można ją znaleźć, ale to jest dość niszowe i trzeba mieć odpowiednie kontakty. Pamiętam, że w 2007 r. tworzenie stron internetowych to był bardzo gorący temat i było zapotrzebowanie na programistów. Ja się wtedy w to zaangażowałem. Dzięki temu poznałem tematy frontendowe, HTML, JavaScript i PHP. Przesiedziałem w tym ok. trzy lata. Potem od tego odszedłem, bo mi się znudziło.
A jaką rolę odegrały studia w twoim życiu?
Pamiętam, że na studiach był wykładowca, który przyjechał z Kanady. Był Polakiem, który bardzo wcześnie wyjechał najpierw do Stanów, potem do Kanady, a mając ponad 50 lat, wrócił do Polski na AGH. Nie skupiał się w ogóle na tematach procesowych, biurokratycznych, tylko na tym, aby przekazać treść. Prowadził zajęcia o języku OCaml – jest to język funkcyjny i nieszczególnie mi się podobał, ale przez to, że ten wykładowca miał tyle pasji i chęci do tłumaczenia, chciało mi się chodzić na te zajęcia, bo wiele innych zajęć było przestarzałych albo mało twórczych. Na studiach poznałem też kilku ludzi z pasją, którzy otworzyli mi oczy bądź wskazali kierunek, to, jak oni myślą. Dla mnie ważne jest to, by poznać kogoś, kto jest znacznie bardziej zaangażowany niż ja, i zobaczyć, jak on myśli, co robi, jak działa, aby dogonić go w pewnych obszarach.
Warto przyznać, że informatyka jest bardzo dynamicznie rozwijającą się dziedziną. Bardzo ciężko stosować w niej stare wzorce. Nie jest tak, że uczysz się raz w życiu i przekazujesz tę wiedzę dalej, bo ona szybko się starzeje. Pamiętam, że wykładowcy z matematyki i fizyki to byli świetni ludzie, tylko ja mniej się interesowałem tymi tematami, bo nie wiedziałem, jak to zastosować, a dla mnie ważna jest umiejętność stosowania wiedzy. Ale gdyby moim celem było nauczenie się tylko matematyki albo tylko fizyki, to byłbym znacznie bardziej zadowolony z uczenia.
Jak podchodziłeś do wyboru uczelni? Czy zrobiłeś analizę rankingów uczelni, opinii o nich, brałeś pod uwagę względy ekonomiczne?
Wiedziałem na pewno jedną rzecz: że chcę się zająć informatyką, programowaniem i zrozumieniem działania komputera. Przy wyborze uczelni raczej nie kierowałem się rankingami. W miarę moich możliwości pytałem ludzi i słyszałem, że AGH jest dość wysoko, chociaż pamiętam, że AGH myliłem z SGH, która znajduje się w Warszawie. Ostatnio nawet byłem na SGH i robiłem tam jedną prezentację. Jestem pod wrażeniem, jak uczelnia próbuje się otworzyć na świat i być bardziej dynamiczna, adaptująca te zmiany. Miałem też na uwadze Uniwersytet Warszawski i Politechnikę Warszawską, ale w obu przypadkach powiedzieli mi „nie”, bo uważali, że nie poradzę sobie, ponieważ moja matematyka była wtedy słabsza. Po pierwszym roku na AGH zostało mniej niż połowa grupy, właśnie przez to, że nie poradzili sobie z matematyką i fizyką. Ale u mnie jakoś to poszło. Myślę, że gdyby przyjęli mnie na którąś z tych uczelni warszawskich, to jeszcze szybciej rozwinąłbym skrzydła.
Kiedy zainteresowałeś się tematyką machine learning?
Na studiach jeszcze nie wiedziałem, że machine learning w ogóle istnieje. Mnie interesują liczby, to, żeby je poukładać, aby jakieś procesy działały szybciej, efektywniej, sprawniej, powtarzalnie i bez błędów. Takie rzeczy mnie kręcą i motywują. Gdy ostatnio miałem parę dni wolnego od pracy, zdałem sobie sprawę, że mój mózg potrzebuje liczb, aby odpoczywać. Aby poczuć się bardziej komfortowo, muszę o czymś myśleć, coś rozważać, optymalizować. Nie mógłbym żyć, nie analizując jakiegoś procesu. A tak się składa, że uczenie maszynowe zawiera w sobie po pierwsze liczby, a po drugie – myślenie koncepcyjne i strategiczne. Musisz poukładać te klocki w taki sposób, żeby to się połączyło i zaczęło działać. Mam szczęście, że to, co bardzo lubię, jest teraz bardzo potrzebne, bo chociażby 50 lat temu, gdy myślenie maszynowe zaczynało się pojawiać, ludzie, którzy mieli podobne do moich potrzeby, mieli trochę gorzej i bardziej pod górkę. To były tematy tylko akademickie i czasem były granty, czasem nie. W dzisiejszych czasach uczenie maszynowe jest bardzo potrzebne i czuję wdzięczność, że żyję właśnie teraz.
Jeśli chodzi o zastosowanie tych metod, to czy zatrudniłeś się w jakiejś firmie, czy uczestniczyłeś w jakichś projektach?
Już w 2012 r. zacząłem intensywnie badać, czym jest myślenie maszynowe. Zacząłem to wdrażać w jakieś miniprojekty, te hobbystyczne również. Ale potem zrozumiałem, że muszę wyrobić sobie minimum, aby zatrudnić się jako data scientist. Tak się stało i przez prawie dwa lata pracowałem jako data scientist. Robiłem różne rzeczy, np. architekturę big data. Później wpinaliśmy w to różne modele. Byłem odpowiedzialny za prognozowanie popytu. I tematy przeplatane z big data, czyli Hadoop, Spark mi się pojawiał albo raporty w real time, czyli uczenie maszynowe, gdzie ten model wpinamy do strumienia danych i w czasie rzeczywistym prognozujemy jakieś tam rzeczy, anomalie. To były pierwsze prace.
Druga praca poszła bardziej w kierunku wyszukiwarki. Było dużo dokumentów porozrzucanych w przeróżny sposób, w różnych formatach. I trzeba było zbudować tę architekturę, która potrafi robić coś bardziej skomplikowanego, niż poszukiwać po nazwie pliku. Wystarczy wpisać fragment słowa, zdania i ona znajdzie coś podobnego. Potem zrobiłem jeszcze kilka innych projektów, m.in. katalog. O co chodzi? Wyobraźmy sobie stół, który składa się różnych części, np. nóżek, śrubek itp. To wszystko możemy poukładać sobie i stworzyć hierarchię. Jeśli coś będzie bardziej skomplikowane niż stół, to będzie zawierało więcej części. Tych części może być miliony. Ten milion części trzeba poukładać w tym katalogu – i to było już robione manualnie. Tylko że życie jest bardziej skomplikowane. W firmie różne rzeczy się dzieją, firmy się czasem łączą. Każda z nich ma swój własny katalog, dwie gałęzie równolegle żyją. Mając miliony takich węzłów, zrobienie tego w sposób manualny staje się wręcz niemożliwe, bo to jest bardzo skomplikowane. Wtedy wymyśliłem kilka technik, aby to zautomatyzować. Była metoda hybrydowa, kiedy model coś prognozował, potem weryfikowaliśmy małą próbkę. Później model znów się usprawniał, znów coś tam prognozował. To się sprowadziło do tego, że mogliśmy w locie robić prognozowanie, do którego węzła można podpiąć nową część, bo te części non stop się tworzą. A po drugie wykryliśmy sporo duplikatów w tym całym drzewie. Coś z tym można było zrobić. Co prawda też nie jest to takie trywialne, bo tam jest milion różnych zależności, ale przynajmniej jest informacja: tak, możemy to jakoś optymalizować. I takie projekty były na etacie.
Miałem też projekty konsultingowe dla firm ubezpieczeniowych, fraudy, wykrywanie oszustw, policzenie się z jakimś złem mnie bardzo nakręca. Dość często firmy, które mogą manipulować i w ten sposób zarabiać, są bardziej rozwinięte, jeżeli chodzi o ilość danych i możliwość zastosowania myślenia maszynowego. Dostaję różne propozycje od różnych firm, np. chwilówka, szybka pożyczka, bo oni mają sporo danych. Korzystając z myślenia maszynowego, mogą mieć jeszcze lepsze wyniki. Jako inżynier mogę zrobić jakieś zadanie, ale jakie będą tego skutki? Z jednej strony winna jest temu ta firma, z drugiej strony ona realizuje swoje cele twoimi rękami, więc zwykle mówię „nie”.
W jaki sposób rozwijałeś się, jeśli chodzi o tematy myślenia maszynowego?
Jestem bardziej samoukiem. Pamiętam moment, w którym bardzo chciałem wejść do uczenia maszynowego, bo tak śmiesznie się złożyło, że już w głowie wyobraziłem sobie takie drzewo decyzyjne. Potem się okazało, że ktoś już to zrobił, i to mnie mocno zainspirowało. Wiedziałem, że to jest kierunek, w którym chcę się rozwijać. Znalazłem wtedy kurs i książkę na ten temat, ale to było za bardzo skomplikowane. Wiedziałem, że to było ciekawe, ale nic nie rozumiałem. Pamiętam, ile musiałem się namęczyć, kilka razy poddać, żeby mi się udało. Mnie zawsze łatwiej i przyjemniej jest zobaczyć kawałek kodu, który działa, i mieć możliwość coś tam podebugować, pozmieniać, uczyć się namacalnie, niż zobaczyć jakieś skomplikowane wzory. Po czasie zrozumiałem, że matematyka to jest język, tak jak Python czy Java. Zauważyłem, że dość często jest to zamknięte środowisko, więc musisz zostać wtajemniczony, żeby to rozwijać. Gdy już przebrnąłem przez te początki, wtedy zacząłem tworzyć pierwsze modele i wiele nauczyłem się poprzez praktykę, bo na początek uruchamiasz model, dostajesz jakiś wynik, cieszysz się jak dziecko i już myślisz, że coś umiesz, a potem poślizgniesz się parę razy, coś tam totalnie nie działa, bo model się przyuczył albo była jakaś głupia korelacja, a nie uogólnienie, rozwiązanie itd. Ileś tam iteracji musiałem popełnić, i nadaj je popełniam, bo ciągle się uczę.
Ale uświadomiłem sobie jedną rzecz: że fajnie byłoby pomóc, bo wydaje mi się, że jest dużo ludzi, którzy są w podobnej sytuacji, pokazać im, że można wejść do tego obszaru z zupełnie innej strony. To wcale nie oznacza, że to jest gorsze bądź lepsze, po prostu jeżeli twój umysł działa na takich obrotach i rozumie taki język, to chyba lepiej spróbować z tej strony. Po co się męczyć! Jak są jedne drzwi, to są też drugie drzwi. Po co próbować wejść przez te złe, które nie są dla danej osoby naturalne? Lepiej wejść przez te bardziej namacalne. Tu dodatkowo pomogło mi to, że z myśleniem maszynowym pracowałem dobrych parę lat, więc dla mnie nie było trudności na poziomie debugowania kodu. Jak czegoś nie rozumiałem, zaczynałem debugować, linijka po linijce, robiłem notatki, wykresy itp.
Ostatnio uświadomiłem sobie jedną rzecz: że w trakcie robienia kursu w ogóle nie ma ani jednego wzoru. Przeglądając inne kursy, widzę, że one dość często się powtarzają, bo przekazują wprost tę samą wiedzę. Gdy jeden nauczyciel przekazał wiedzę w taki sposób, inni również dalej przekazują ją to w taki sam sposób. Dzięki wielu kursom i uczeniu się metodą prób i błędów udało mi się tę wiedzę absorbować w zupełnie inny sposób. Niektórzy dość kontrowersyjnie mówią, że to nie działa, ale nie potrafią tego udowodnić matematycznie. To jednak sporadyczne przypadki.
Różne są podejścia do uczenia. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że większość ludzi woli coś zrozumieć na intuicyjnych przykładach i zobaczyć, jak to działa w praktyce, nie zaczynać od suchego wzoru. Żeby tak po suchym wzorze móc sobie wyobrazić wszystko to, co jest konsekwencją tego wzoru, to już trzeba mieć duże doświadczenie w czytaniu języka matematyki i rozumieć, co się za tym kryje. Myślę, że to dobre i naturalne podejście, które pozwala później wrócić do tych wzorów. Jak już zrozumie się coś intuicyjnie, to łatwiej te wzory zrozumieć.
Warto dodać, że lubię matematykę i lubię liczby, tylko czasem przeraża mnie wiedza teoretyczna. To wynika bardziej z osobowości, ja wolę bardziej praktykę. Gdy mam wiedzę i nie wiem, jak ją zastosować, czuję, jakbym marnował czas. W matematyce teoretycznej tego jest akurat dużo. I to OK, że są ludzie, którzy to uwielbiają, bo oni to wymyślają, potem mija czas i ktoś to wdraża w taki czy inny sposób.
Pamiętam ciekawy przykład z pochodną. Na uczelni pochodne i całki robiłem dobrze, bezproblemowo, ale ich nie rozumiałem. Robiłem je jak robot, totalnie tego nie czując. Gdy zacząłem pracować z deep learningiem albo z gradient boostingiem, to tam cały czas przewijała się ta pochodna. W związku z tym musiałem lepiej wiedzieć, czym ona jest. Próbując sam sobie ją wyjaśnić, rozrysowałem sobie różne przykłady i jeszcze raz musiałem przerobić te materiały, żeby wyczuć, czym jest pochodna. Wtedy poczułem, że to ma sens, że jest sens, żeby ją rozumieć i umieć. Odczuwam frustrację, gdy nie rozumiem, po co coś jest.
Klasyczną bolączką systemu edukacji jest to, że uczy się schematów i egzaminuje z nich, najczęściej bez dążenia do tego, aby uczniowie, studenci zrozumieli głębiej, po co to zostało w ogóle wymyślone. Może to kwestia tego, że to drugie podejście jest trudniejsze, bo wymaga więcej czasu i zaangażowania od nauczyciela. Jest to niewątpliwie problem klasycznego systemu edukacji. Czy z tych refleksji wynikło twoje zainteresowanie tym, żeby samemu jakąś edukację, dydaktykę prowadzić i zainteresować się tematyką kursów?
Gdy zaczęliśmy mówić o trudnościach w edukacji, to jak już sam w tym temacie siedzę, to rozumiem, na ile dany temat jest skomplikowany i na ile faktycznie nauczyciel czy osoba, która próbuje przekazać wiedzę, musi się poświęcić. To, co zrozumiałem, to to, że jeśli wewnątrz cię to nie kręci, nie czujesz satysfakcji, to lepiej tego nie robić. Nauczyciel ma wpływ na setki ludzi w ciągu swojego życia. I to konkretny. Albo ich zainspiruje, albo zniechęci. Dlatego jest to odpowiedzialny zawód, podobnie jak lekarz. To dwa zawody, które uważam za jedne z najbardziej odpowiedzialnych społecznie, bo oni budują ludzi, otoczenie, to, jak żyjemy.
A dlaczego się tym zainteresowałem? To wypłynęło dość naturalnie. Pamiętam, że zajmowałem się wtedy programowaniem, byłem tech leadem w jednej z firm. Frustrowało mnie to, że ludzie nie chcą poukładać tego kodu ładniej. Nie wiedziałem dlaczego. Badając temat, zrozumiałem, że ludzie tego nie rozumieją. Dotarło do mnie, że jesteśmy na różnych poziomach, mamy różne zainteresowania i motywacje. Pomyślałem, żeby zrobić takie wewnętrzne spotkanie w zespole, by zacząć tę wiedzę przekazywać. Mój przełożony stwierdził, że to świetny pomysł. To mnie zmotywowało. To jest ta ważność tych słów w odpowiednim czasie. Na początku było trochę słabo, bo próbowałem bardziej przekazywać cytaty z książki, niż mówić po swojemu. Potem załapałem, że nie chodzi o czytanie książek wspólnie, nawet jeśli to jest streszczenie, tylko chodzi o własne doświadczenie, co ja o tym myślę. W ten sposób to się rozwijało. Dodatkowo jestem introwertykiem, z ludźmi miałem słaby kontakt. Teraz dużo występuję publicznie i ludzie nie wierzą, że taki byłem. Musiałem nauczyć się mówić do ludzi, przełamać wewnętrzne bariery. Mój analityk się włącza, bo obserwowałem, co działa, co nie działa, co motywuje ludzi, co nie. To był taki poligon do testów, jak należy mówić, żeby ludzie czuli się komfortowo.
Później nauczyłem się języka Brainfuck, bo musiałem tworzyć coś bardziej skomplikowanego. Nauczyłem się trochę Haskella, potem napisałem interpretator w Haskellu. Pokazywałem, jak to można zrobić – to były takie meet-upy lokalne. Wtedy poczułem, że lubię dzielić się czymś, co umiem. Satysfakcjonowało mnie to, że potrafię to jakoś inaczej wytłumaczyć, że mówię to prostym, chłopskim językiem, dzięki czemu ludzie łapią całą ideę, ten cały entuzjazm w tym, o czym mówię. Potem mi za to dziękują, co mnie bardzo motywowało.
Uświadomiłem sobie także, że fajnie byłoby pomóc ludziom, którzy mieli podobne problemy do moich. Zacząłem robić spotkania z uczeniem maszynowym. Najpierw to były spotkania na meet-upach, później warsztaty przy konferencjach. Szło to bardzo dobrze i sprawnie. Dostawałem wysokie opinie, ale na pytanie, czy inni wykorzystują tę wiedzę w swojej pracy, oceny były dość słabe. I to mnie martwiło. Gdy rozważyłem, dlaczego tak jest, okazywało się, że dana osoba przychodzi na moje szkolenie, aby poszerzyć swoje horyzonty, ale potem wraca do swojej codziennej pracy. Zastanawiałem się, co z tym zrobić, ale chodzenie od firmy do firmy się nie skalowało. Uznałem, że warto zacząć mówić o tym głośniej, tłumaczyć biznesom, że myślenie maszynowe ma sens, że to działa, tylko trzeba do tego odpowiednio podejść, nagłaśniać ten temat i pokazywać korzyści.
Czy uważasz, że nadal trzeba przekonywać biznes, żeby stosować metody data science, czy raczej wszyscy już o tym wiedzą? Na jednej z konferencji słyszałem anegdotę, że ktoś siedzi sobie w jakimś barze w małym miasteczku w Stanach i spotyka tam barmana. Mówi mu, że zajmuje się myśleniem maszynowym. Na to barman cały rozpromieniony odpowiada: „Dzięki temu uczeniu maszynowemu będziemy mogli to i tamto, każdy problem rozwiązany”. Ten człowiek musiał barmanowi tłumaczyć, że jeszcze wiele problemów trzeba będzie rozwiązać. Morał z tej historyjki był taki, że o ile kiedyś trzeba było przekonywać menedżerów do tego, że wiele problemów można rozwiązać dzięki myśleniu maszynowemu, to teraz często jest odwrotnie i to menedżerowie są zdziwieni, że jeszcze tego nie umiemy.
Ostatnio obserwuję dość dziwny trend, kiedy ludzie z tych firm jeżdżą na tego typu konferencje, czytają te słynne artykuły i są nakręceni, aby zacząć to stosować, spieszą się z zatrudnianiem data scientist. Tworzą zespół, który później się rozsypuje, bo nie od tej strony się zaczyna. Najpierw trzeba zrozumieć, gdzie, co, jak, prototyp, a potem zatrudniamy zespół. Czasem jest mylne wrażenie, że ten data scientist to taka magia, że wystarczy zatrudnić jednego magika albo ich zespół, oni coś tam zrobią, a firma będzie zarabiać. To tak nie działa. Ten problem próbuję też rozwiązywać w swoim podcaście, żebyśmy robili to rozsądnie. Jest milion możliwości, żeby się pomylić, a tylko jedna czy kilka, które działają. Jeżeli wyważysz odpowiednio ścieżki, odnajdziesz, gdzie się znajdują w twoim procesie biznesowym, to wiele zyskasz. Teraz jest ten moment, gdy można się jeszcze bardzo wyróżnić. Ale lepiej robić to zdroworozsądkowo, a nie szybko.
Innym problemem jest management, który dobrze już wszystko rozumie, tylko dość często musi minąć pewien czas, żeby ta wiedza przepłynęła przez jednostkę w tej firmie, przez różne szczeble w niej istniejące, aby tam też zobaczyli, jaki ma to sens. Dość częstym problemem jest to, że ta architektura nie jest na to przygotowana, zupełnie do czego innego była tworzona i wymaga wielu przeróbek, a to często jest kosztowne. Trzeba więc przemyśleć, jak to zrobić, aby to nie było zbyt drogie i jak najszybciej przynosiło korzyści.
Do pełnej wiedzy dotyczącej tego, jak stosować metody analizy danych w organizacji, żeby to przynosiło efekt, jeszcze sporo brakuje. Natomiast ta historyjka miała pokazać, że marketingowo już temat został sprzedany i wiele osób wie, że w zasadzie wszystko już powinniśmy umieć rozwiązać, tylko jeszcze trzeba dograć szczegóły.
Czy to, czym się teraz zajmujesz, robisz w pełnym wymiarze czasu, czy jeszcze pracujesz? Jak to u ciebie wygląda dzisiaj?
Jestem zaangażowany stuprocentowo w te inicjatywy, bo inaczej byłoby ciężko. W kwietniu pracowałem jeszcze w General Electric. Przed rezygnacją z niego coraz bardziej byłem świadomy tego, że brakuje mi czasu, aby te pomysły pchać do przodu. Gdy teraz już pracuję w pełnym wymiarze, nadal nie rezygnuję z tych inicjatyw. Bo tych tematów jest coraz więcej. Próbujesz to wszystko priorytetyzować, żeby robić te najważniejsze rzeczy, niekoniecznie pilne, ale czasem dużym wyzwaniem jest to, żeby z tym wszystkim się wyrobić.
Powiedziałeś, że masz stronę internetową, robisz podcast i konsulting. Czy dzielisz sobie czas pracy na sztywno w ciągu tygodnia? Bo jako taki samodzielny przedsiębiorca musisz dbać o to, by o te poszczególne priorytety zadbać. Czy jest tak, że tym, co w danej chwili jest ważne, się zajmujesz i inne rzeczy czekają?
To jest temat, którego ciągle się uczę. Cały czas eksperymentuję, aby to poukładać. Czasem próbuję takiej techniki, że jeden dzień jest przeznaczony na podcast, drugi na coś innego, trzeci na coś jeszcze innego. To czasem działa, czasem nie. Natomiast gdy organizuję konferencję, nie mogę sobie pozwolić, by dany dzień poświęcać tylko na nią, bo ktoś ci napisze ważnego maila w drugi dzień, więc nie możesz czekać tydzień, tylko musisz natychmiast odpowiedzieć. Dlatego próbuję cały czas eksperymentować.
To zależy też od pory roku. Mam dwie edycje kursów w ciągu roku, które zaczynają się w październiku i w lutym. Każdy z nich trwa ok. dwóch miesięcy. Konferencje odbywają się jesienią. Zwykle staram się poświęcać jeden dzień w tygodniu na konsulting. Pomagają mi przy tym też inne osoby, bo nie jest tak, że tylko ja to robię.
Wyobrażam sobie, że w ramach takich przedsięwzięć jak konferencja potrzebujesz jakiegoś zespołu czy współpracowników, którzy ci pomagają. Czy współpracujesz z nimi na stałe, czy raczej projektowo?
Trzeba przyznać, że jestem dla siebie wymagający, jeśli chodzi o projekty, podobnie jeśli chodzi o ludzi, z którymi współpracuję. Mam trzyosobowy zespół. Te osoby zatrudnione są stałe. Gdy zbliża się konferencja, wspierają nas też inne osoby. Jedna z tych trzech osób odpowiedzialna jest za wszystkie kontakty i komunikację na zewnątrz. Moją rolą jest dobranie prelegentów, tematów, poukładanie tego w logiczną całość. Gdy robimy konferencję, robimy tzw. event storming, który polega na tym, że zbieramy się jako zespół i rozważamy, jaką wartość dodaną możemy wnieść dla uczestników. Robimy taki brainstorming, analizujemy budżet i różne możliwości działania.
Wymyśliliśmy pewną rzecz. Chodzi o to, że jak rozmawiamy z kimś na konferencji, to nie wiemy, kim są ludzie, do których chcemy podejść – fajnie byłoby porobić jakieś tagi, naklejki, z którymi dane osoby by się identyfikowały. Polega to na tym, że dostajesz cały stos naklejek i wybierasz te, które pasują do ciebie. W ten sposób ludzie się oznaczają i to było bardzo wygodne. Uczestnicy zauważyli, że jeszcze nie zacząłeś rozmowy, a już wiesz, kim jest ta osoba, czy ona poszukuje pracy, czy chce kogoś zatrudnić, na czym się zna.
Druga rzecz, którą wymyśliliśmy, związana jest z tym, że ten networking na konferencjach zwykle działa średnio. Zastanawialiśmy, dlaczego to działa źle, jakie są problemy, jak to usprawnić. Tu powiem wprost, że konferencja to dla nas obszar, na którym są straty, bo nie mamy żadnych sponsorów. Brak sponsorów to była świadoma decyzja, bo oni dość mocno psują jakość. Taka zwykła konferencja wiele traci przez to, że tam jest dużo sponsoringu. Więc na tej inicjatywie nie zarabiam. Ale sam proces tworzenia konferencji i taka wewnętrzna realizacja jest bardzo fajna. Te konferencje zaczynają się ok. 8 rano, a kończą o 18. I większość ludzi zostaje. Zadałem kiedyś pytanie, czy jest sens robić kolejną edycję. Ludzie zaczęli mocno klaskać, a ja poczułem tę chęć i motywację, by robić to dalej.
Powiedziałeś, że już nie pracujesz nigdzie indziej na stałe, że jesteś samodzielnym przedsiębiorcą. Które z tych obszarów działalności są dla ciebie źródłem przychodu, a które spełnieniem jakiejś misji albo działaniem promocyjnym? Czy ta część konsultingowa jest dla ciebie bardziej istotna od strony przychodowej czy szkoleniowej? Po co w tym wszystkim te konferencje i podcast?
Konferencje to dobry przykład misji. Bo to pochłania dużo energii i to musi się kręcić. Gdyby to się nie kręciło, to by się nie opłacało. Ale dusza i serce mówi, że to ma sens, bo to dokłada kolejną cegiełkę do tego, co robię. A próbuję stworzyć takie bardziej rozwinięte środowisko do rozwoju z uczeniem maszynowym. Nie tylko kursy on-line, konferencje i toury. Pomysły są różne. To, za co firma się utrzymuje i daje możliwość rozwoju, to przede wszystkim kursy, szkolenia i konsulting.
Skąd czerpiesz pewność siebie, aby to wszystko prowadzić? Bo twoje początki musiały być trudne. Wyjazd do stolicy, przeprowadzki, przystosowanie do nowego środowiska, nauka nowych rzeczy, a teraz wyjście do ludzi i ich nauczanie. Musi tu być jakaś iskra, która powoduje, że potrafisz i chcesz to robić, i że to będzie z korzyścią dla innych.
Były takie okresy, w których cztery lub pięć razy miesięcznie uczestniczyłem w różnych konferencjach. Dostaję takie informacje zwrotne, że miałem szczęście i łatwiejsze życie. A ja zastanawiam się, skąd bierze się takie złudzenie, że mam łatwiejsze życie. Doszedłem do wniosku, że oni widzą tylko część mnie. Na konferencji jestem nakręcony, entuzjastyczny, widać u mnie pasję, ale jest jeszcze ta część mniej widoczna, kiedy pewność siebie jest we mnie znacznie mniejsza. Jest takie wahanie, czy to, co robię, ma sens i czy to dąży w ogóle w dobrym kierunku, czy nie zapędzam się w kozi róg. I czy to, co tworzę, na pewno jest wartościowe dla ludzi, czy to jest tylko działanie marketingowe, które nakręca coś, co potem zupełnie nie ma sensu. Czy jednak to jest coś znacznie głębszego i wpływa na to, co ludzie myślą, co potem robią z tą informacją. „Biznes myśli” to podcast, w który dość dużo inwestuję, bo ok. 30 tys. rocznie. Ale bardzo mnie cieszy, gdy ktoś mi dziekuje za to, co robię. Mnie to wtedy bardziej inspiruje niż zarabianie pieniędzy. Bo pieniądze są ulotne, a to przeżycie zostaje głęboko we mnie. Dzięki temu mam poczucie, że to, co robię, ma sens. Cały czas staram się mieć szczere relacje z ludźmi, być sobą, nie ulegać naciskom z zewnątrz. Myślę, że jak będę zachowywać się w ten sposób, to ta energia będzie do mnie cały czas przychodzić, bo każdy na tym zyskuje.
Ta misja jest ważna we wszystkim, co się robi. Jeśli się lubi to, co się robi, pasjonuje tym, to jest zupełnie inaczej, niż gdy robi się coś dla pieniędzy. Czy masz jakiś określony cel, który chciałbyś osiągnąć?
Mam rozpisane plany na rok. Wiem, co będę robić we wrześniu i październiku, aż do samego grudnia. Plany pięcioletnie są trochę trudniejsze, jeszcze ich nie rozpisałem. Ciężko prognozować szczegóły takich dłuższych okresów. Mam też cel większy i głębszy w tym wszystkim. Nasz sposób komunikacji zmienia się w czasie. To wpływa na miliony, miliardy ludzi, którzy w tej chwili nie są tego świadomi. Nie da się tej fali zatrzymać. Natomiast można tę falę wykorzystać. Teraz pytanie: jak my tę falę wykorzystujemy? Czy jesteśmy w stanie przygotować się do tego, żeby być na fali, a nie pod falą? Chciałbym, aby przynajmniej częściowo przyłożyć się do tego, aby część ludzi, z którymi mam styczność, skorzystała z tej fali i czuła tę satysfakcję, szczęście, niż za jakiś czas narzekała, że politycy albo ktoś inny o nich nie zadbał i przez to jest tak źle. Cieszy mnie to, że choćby częściowo mogę pomóc innym, że przynajmniej część osób otworzy oczy i coś zacznie robić, działać albo przygotowywać się do zmian, aby nie być zaskoczonym za tych 5–10 lat.
Jeżeli chodzi o nadchodzący rok, to liczby są tu w miarę proste. Dotychczas przeszkoliłem ok. 700 osób. W tym roku planuję przeszkolić ok. 500. W 2018 r. byłem w sześciu miastach w Polsce, w 2019 r. planuję kolejny tour, nie tyko po Polsce, ale także poza jej granicami. Podcast z kolei jest dla mnie miejscem, gdzie mogę porozmawiać. Staram się nie optymalizować go pod liczby, bo w przeciwnym wypadku mógłbym coś zepsuć. Dlatego w przypadku podcastu kieruję się sercem. W tej chwili jest blisko 100 tys. pobrań, a podcast ma mniej niż dwa lata. Idzie więc raczej w dobrym kierunku, jeśli chodzi o wartość dodaną.
To pięknie, bo zwykle jak robi się dobrą robotę, to nie trzeba bardzo pilnować tych statystyk, tylko to się dzieje samo. Życzę ci, aby twoje plany się spełniły. Bardzo fajna misja. Dzięki, Vladimir, za rozmowę!
Dziękuję również. Chciałbym tylko dodać, że we wrześniu 2019 r. będzie kolejna edycja konferencji. Już z tobą, Łukasz, wstępnie rozmawialiśmy o twoim pojawieniu się na niej i porozmawianiu na temat NLP w języku polskim. Zapraszam na to wydarzenie.
Dziękuję za zaproszenie, postaram się temu sprostać.